Piosenka

Wyciszenie. Gra tylko gitara.

Jest także odgrodzona strefa gastronomiczna, z której terenu nie można nic wynieść. Żeby coś kupić, musisz najpierw wykupić bony. Piwo lane („sama woda”) kosztuje trzy bony. Jeden bon to dwa złote. Szklana butelka piwa, które było głównym sponsorem festiwalu – 4 bony. Śmieszne jest to, że żeby wymienić bony z powrotem na pieniądze, musiałbym przyjść w poniedziałek, bo pani w okienku nie może czegoś takiego zrobić. Po pytaniu co mam robić, sugeruje, żebym stanął pod budką i sprzedał, niejako zmuszając mnie do zostania konikiem. Kilka minut, nie ma bonów, są pieniądze.

Na teren festiwalu nie można wnieść żadnego jedzenia, ostatecznie jabłko. Trzepią przy wejściu ochroniarze bardzo. Podobno za bardzo.

Przyczepiamy bannery i pompujemy balony. Nie ma śledzi. Nie ma jak tego utrzymać. Nie ma przedłużacza. W końcu przychodzą elektrycy. Każdy przedłużacz okręcają folią stretchową. Balony to te wielkie kilkumetrowe grzyby z reklamami na nich nadrukowanymi. Wkładasz wtyczkę do kontaktu i on pompuje się sam. Gorzej ze spompowaniem, bo często się sam zatyka, tak że musisz na niego wchodzić, żeby spuścić powietrze.

Zaczyna się pierwszy koncert, w tym samym momencie zrywa się deszcz. Chowamy się. W pierwszy dzień raz się słończy, raz deszczy, raz burzy. Brakuje śniegu tylko. Problemem dla wykonawców jest to, że Scena Główna jest umiejscowiona tak, że gdy grasz jakoś w okolicach 15, to słońce wali ci prosto w oczy.

Deszcz na plandece białego namiotu widziany od dołu, jak plama oleju.

Ochroniarze mają zakaz udzielania odpowiedzi na pytania.

Podobno ciężko o akredytacje dziennikarskie, jedno z większych radiów… radyj… no… jedna z większych rozgłośni radiowych studenckich w Krakowie dostała tylko jedną.

Wchodzi wokal.

Koncert pierwszy, na jakim jesteśmy. Kim Nowak. Spokojny, odstający Fisz. Szalejący z uśmiechem na twarzy Marek Sobolewski. I Emade. On był ponad. Siedział w koszulce Ramonesów, zakrytej koszulą w kratkę, w dresowych spodniach na dole i szalał tak, jak żaden perkusista na całym OFFie. Większość grała spokojnie, zachowawczo, a on grał tak, że po pierwszej piosence był cały czerwony, zgrzany i zalany potem. Grał całym sobą. Masakra.

Koncert intensywny. Ale czasowo bardzo krótki, z całej płyty wyciągnęli panowie co najważniejsze, tworząc epkę około 40-minutowej długości. Taka jest festiwalowa norma, koncert krótki, szybki, jak pigułka. Tylko końcowi wykonawcy i gwiazdy mają czas poszaleć. Ale bisuje mało kto.

Voo Voo gra po raz pierwszy w całości całą „Sno-powiązałkę”, dobry, klimatyczny koncert, ale brakuje nocy, żeby w pełni docenić efekty świetlne i klimat był lepszy.

W tym samym momencie, na innej scenie gra Toro Y Moi.

Gdy docieramy, gra Voo Voo, ale idziemy zamiast tego na piwo, a następnie na Something Like Elvis. Grają nieźle, ale bez zachwytu.

The Horrors, gwiazda wieczoru – pięciu chudziutkich bojów, w rurkach obcisłych. Pod sceną jest klimat, ale brakuje nocy i żywszych kawałków z pierwszych płyt.

Cóż, w gwiazdy nie wierzę i zwykle się nie mylę. The Horrors to nie moja bajka. Joy Division czy The Cure owszem, lubię, ale to było takie Joy Division w wersji bardziej na MTV. Ludzie się bawią dobrze, więc nie narzekam.

3 myśli w temacie “Piosenka

  1. omena

    ufff wytrwałam :)”Przy okazji pozdrowić serdecznie chciałem fotografów, którzy wpierdalają się w tłum, chcąc zrobić jak najlepsze zdjęcie, nie patrząc na nic prócz swojego aparatu za ileśtam tysięcy z obiektywem za ileśtam tysięcy, które chronią jakby sami je urodzili.” musiałam to zacytować:P świetnie to ująłeś, dodam tylko że zachowują się jakby byli najważniejszymi osobami na tego typu imprezach!
    udany off, widzimy się za rok 😛 czus

    Polubienie

  2. sara

    Fantastyczna relacja! Dzięki! A sam Off dziwnym festiwalem jest. Tak szczerze, to chyba najgorzej zorganizowany fest w PL, na jakim byłam (a trochę ich było), a jednocześnie muzycznie jeden z najciekawszych – mimo że broniący się raczej różnorodnością „dobrych” koncertów niż takimi, przy których szczeny opadają. Trochę wszystkiego za dużo, koncerty za krótkie, ja wiem, że teraz się gra krótko, ale no żeby tylko parę największych gwiazd mogło pograć tę godzinę albo (ciut!) dłużej? Niemniej prawie na pewno wpadnę za rok, chyba że będzie kasa na jakiś zagraniczny festiwal o podobnym profilu, a bez tych wpadek organizacyjnych i z lepszym klimatem. Być może do zobaczenia! 🙂

    Polubienie

  3. Spence

    @omena – dobrzy są też widzowie walący zdjęcia z fleszem na przygaszonej sali koncertowej.

    @sara – nie mam porównania, bo nie byłem na żadnym festiwalu jako nie-wolontariusz, a od tej strony jest mniej lub bardziej wielki chaos. „trochę wszystkiego za dużo” -> miałem to samo, przeładowanie bodźcami zupełne.
    pod względem długości koncertów ciekawy jest właśnie trwający katowicki Tauron Nowa Muzyka (możliwe, że będzie „relacja” na kasecie, więc bez wnikania w szczegóły), gdzie bisy są na porządku dziennym, a jeden z setów dj-skich przedłużył się dzisiaj o dobre ponad godzinę. Off jest ułożony, od linijeczki tkwi w line-upie, nie ma miejsca na odchyły.

    dzięki za komentarz. Sija za rok D:

    Polubienie

Dodaj komentarz