Piosenka

Skrecze jeszcze raz.

OSTR. Z livebandem ŁDZ Orkiestry i DJ-em Haemem. To, ile ten człowiek ma w sobie energii, to, co zrobił na freestyle’u i to, co później zagrał na klawiszach, to, jak był skupiony, to, jak gra z publiką, przymyka oko na to populistyczne gadanie i dzieci z gimnazjów poprzebierane specjalnie na ten koncert, a nawet czyni z koncertu czołówkę festiwalu.

Idę na Bear in Heaven. Przez cały koncert zastanawiam się, który to jest ten niedźwiedź, bo wszyscy wyglądają jak niedźwiedzie (każdy z solidnie zapuszczonym wąsem). A może Bears in Heaven za bardzo kojarzyłoby się z Tears in Heaven? Nieważne, ważne, że niedźwiedzie grają świetnie. Zahipnotyzowali mnie swoim lekko psychodelicznym rockiem.

Potem długa przerwa (techniczna). Na chwilkę wpadam na No Age, ale mnie nie porwali (za klasycznie). Idziemy na Masłowską. Ta czyta śmiertelnie poważny tekst o obecnej sytuacji Polski, katastrofie smoleńskiej, kończy pozdrowieniami dla świetnie bawiącej się na OFFie młodzieży. Tekst jak z Gazety Wyborczej. Tyle tylko, że Masłowska jest zjarana (albo świetnie gra) i ma kłopot z odczytaniem tekstu, bo cały czas chichocze. Wyszedł niezły performance. Śmiech przez łzy. Raveonettes słucham tylko jednym uchem. Czyżby Kryzys? Tak, i to na Scenie Leśnej. Warto ich było zobaczyć, bo to zespół-legenda (no i ten Brylewski wyglądający jak Nosferatu z wygoloną do skóry czaszką…). Ale koncert rewelacyjny nie był. Tak jakoś jako-tako grali.

Ola zwraca uwagę, że wszystkie zespoły mówią, że są pierwszy raz w Polsce, i że to jest ich najlepszy koncert w życiu.

Chcę iść na ostatni kawałek Dum Dum Girls, ale zastaję tylko wracających ludzi. Tymczasem w czerwonych koszulkach rzucają mi się…

Interwencja medyczna. Napięcie narasta.

Karolina i Iti z OFFPatrolu Medycznego, pierwszy raz na OFFie:

Wcześniej pomagały rozpakowywać gastronomiczny namiot. Praca ich trwała od środy, a potrwa aż do poniedziałku. Pracują na zmiany – cztery godziny pracy, później 4 godziny OFF i znowu praca. Masa przypadków omdleń, jeden facet, który chciał przeskoczyć przez płot na polu namiotowym, zawadził o barierki i poharatał sobie nogę. Narzekają na zmiany przy polu namiotowym oraz na to, że wielu ludzi przychodzi do nich z czymś, w czym nie mogą pomóc – nie mogą dać leków ani pomagać ludziom z bardziej skomplikowanymi skaleczeniami. Są harcerkami. Podoba im się, Karolina chce przyjechać za rok, już jako widz, jej koleżanka bardziej jako wolontariusz.

Raveonettes.
Power. Dużo efektu Distortion. Dobry koncert.

Zaraz później idziemy na kawałek Tune Yards (kawałek Lions!), ale mam tylko 5 minut, bo trzeba iść i pomóc…

Punkt kulminacyjny, wszystko gra, wczucie na maks.

Flaming Lips. Ważność zespołu rozpoznaje się podobno po tym, ile ma garderób. Horrors mieli dwie. Mew trzy. Flaming mają cztery, w tym jedną dla tancerzy czy tancerek. Pytam się, ile oni płyt nagrali i czy są znani w ogóle. Okazuje się, że nagrali około szesnastu płyt. Pomagamy zwieźć im puste pudełka z wypakowanym sprzętem do tira. Tir waży cały 38 ton. Zapytany kierowca mówi, że sprzętu jest osiem. Proszą nas, żebyśmy pomogli na scenie, przed i po koncercie. Nerwowo. Przed mamy wnieść kilkadziesiąt balonów wrzuconych do siatki i przenieść za telebim. Po zakończeniu pierwszego utworu, na znak dany przez jednego z techników mamy rzucać balony ze sceny w tłum. Nie wierzymy, po kilka razy się upewniamy czy na pewno. Na pewno. Uśmiechy. Tłum spory się zgromadził, to za mało powiedziane. Tam jest kilka tysięcy osób. Ciekawe ile stoją tu ci, którzy są w pierwszych rzędach. Jeden z techników rzuca balon w publiczność. Ta reaguje żywiołowo, krzycząc, gdy jest w górze, cichnąc, gdy jest w dole, rozpaczając, gdy pęka. Nawołują, by rzucać kolejny. „LEWA STRONA, DAJ BALONA!” krzyczy prawa strona. Technik prosi, żebyśmy tłumaczyli. Śmieje się, jest to ich metoda na walkę ze znudzeniem tłumu, ale z reguły wystarcza jeden balon, a tu rzuca już piątego czy szóstego. Wokalista przychodzi i mówi, że wchodzą za dwie minuty. Nigdy nie wchodzą za wcześnie ani za późno, zawsze wtedy, gdy on mówi. Perkusista chodzi po scenie z zaciśniętymi pięściami, wyłączony ze świata zupełnie. Wejście zespołu. Wokalista wchodzi do plastikowej kuli, którą pompują i która według relacji pompującego pachniała pieczonym kurczakiem. Scena drży, czuć ekscytację. Zrzucają wokalistę w publiczność, kula się tam w kuli kilka minut. Najmłodszy członek zespołu, Derek, gościu od wszystkiego, którego nie ma nawet na zdjęciu z katalogu festiwalu i do którego nam się dorysowywał własnoręcznie, emanuje stresem, choć stroi swoją gitarę spokojnymi rękami. Wpatruje się w zieloną lampkę na stroiku, pokazującą, że struna jest dostrojona jak trzeba, a ona co i rusz zapala się razem z czerwonymi po prawej i czerwonymi po lewej, mówiąc, że to jeszcze nie to. Żeby tu się dostać, wykonali sześć lotów, ostatni z Frankfurtu. Pierwszy kawałek się kończy, wrzucamy balony. W scenę wystrzeliwują kilogramy konfetti. Mają rozmach. Schodzimy na dół. Wokalistę na barana bierze gościu, przebrany za niedźwiedzia. Po lewej stronie pojawia się facet, przebrany w napompowany strój kogoś na kształt power rangersa. Po prawej jaskrawozielony kosmita. Bezsens. Wracam na backstage. Po lewej i po prawej tancerze w rogu na pomarańczowo przebrani. Jedna z tancerek rzuca mi się w oczy, bo buja się zupełnie nie w tempo, odwrotnie niż reszta, jakby ciężko jej było skontaktować co się dzieje. Za zespołem telebim. Prócz wizualizacji w stylu Pink Floyd i filmiku w kolorach w tonacji psycho i dela, z kobietą uderzającą w talerz idealnie synchronicznie z perkusistą, najczęściej wykorzystują motyw, w którym pokazują twarz wokalisty w gigantycznym zbliżeniu z kamery umieszczonej tuż za mikrofonem, co daje nawet widzowi stojącemu daleko od sceny lepszy kontakt z artystą. Twarz na telebimie zorana zmarszczkami. Telebim jest ścianą z rozwiniętej grubej plastikowej siatki, z zamontowanymi w niej diodami. Świetny kontakt z publiką. Zwłaszcza w jednym kawałku, w którym ludzie, gdy wokalista mówi „wolf”, wyją, a po słowie monster udają potwora. Wyobraź sobie gigantyczny tłum udający małpy, a wiesz, o czym mówię. Przedostatnia piosenka znowu power, tony konfetti, wystrzeliwane serpentyny, ogień. Ostatnia średnio. Koncert o typowej dramaturgii wyliczonej na wejście z butem i przedostatni kawałek z kopem. Koniec.

Flaming Lips widziałem tylko przez parę pierwszych kawałków. Dopadł nas już wszystkich kryzys. Idziemy do domu. Niestety, The Shining nie zobaczę. Nie tym razem…

3 myśli w temacie “Piosenka

  1. omena

    ufff wytrwałam :)”Przy okazji pozdrowić serdecznie chciałem fotografów, którzy wpierdalają się w tłum, chcąc zrobić jak najlepsze zdjęcie, nie patrząc na nic prócz swojego aparatu za ileśtam tysięcy z obiektywem za ileśtam tysięcy, które chronią jakby sami je urodzili.” musiałam to zacytować:P świetnie to ująłeś, dodam tylko że zachowują się jakby byli najważniejszymi osobami na tego typu imprezach!
    udany off, widzimy się za rok 😛 czus

    Polubienie

  2. sara

    Fantastyczna relacja! Dzięki! A sam Off dziwnym festiwalem jest. Tak szczerze, to chyba najgorzej zorganizowany fest w PL, na jakim byłam (a trochę ich było), a jednocześnie muzycznie jeden z najciekawszych – mimo że broniący się raczej różnorodnością „dobrych” koncertów niż takimi, przy których szczeny opadają. Trochę wszystkiego za dużo, koncerty za krótkie, ja wiem, że teraz się gra krótko, ale no żeby tylko parę największych gwiazd mogło pograć tę godzinę albo (ciut!) dłużej? Niemniej prawie na pewno wpadnę za rok, chyba że będzie kasa na jakiś zagraniczny festiwal o podobnym profilu, a bez tych wpadek organizacyjnych i z lepszym klimatem. Być może do zobaczenia! 🙂

    Polubienie

  3. Spence

    @omena – dobrzy są też widzowie walący zdjęcia z fleszem na przygaszonej sali koncertowej.

    @sara – nie mam porównania, bo nie byłem na żadnym festiwalu jako nie-wolontariusz, a od tej strony jest mniej lub bardziej wielki chaos. „trochę wszystkiego za dużo” -> miałem to samo, przeładowanie bodźcami zupełne.
    pod względem długości koncertów ciekawy jest właśnie trwający katowicki Tauron Nowa Muzyka (możliwe, że będzie „relacja” na kasecie, więc bez wnikania w szczegóły), gdzie bisy są na porządku dziennym, a jeden z setów dj-skich przedłużył się dzisiaj o dobre ponad godzinę. Off jest ułożony, od linijeczki tkwi w line-upie, nie ma miejsca na odchyły.

    dzięki za komentarz. Sija za rok D:

    Polubienie

Dodaj komentarz